Komentarze: 0
Chyba pogodze sie z rodzinka. W ogole, jakos mysle, ze mimo wszystko rodzina jest wazna, ale nie zgodze sie, ze ma "swieta racje". Tyle, ze przez czas jaki sama sobie wyklajstrowalam do zastanowienia, doszlam do paru wnioskow. Ze nigdzie tak sie nie uczy milosci, jak przez wybaczenie komus wlasnie bliskiemu.Nie przemilczenie sprawy, ale tez nie zasztyletowanie sie przy jej okazji. Uze sie wytrzymywac klotnie i brac w nich udzial, jak widze nadzieje na dojscie do jakiegos wspolnego ladu. Wczesniej nie lubilam klotni. Pewnie dlatego, ze nasluchalam sie ich w wykonaniu rodzicow, a oni nigdy nie dohodzili do jakiegos wspolnego "czegokolwiek". Nie to, ze teraz lubie, ale czasem nie ma innego wyjscia i tyle. Najpierw przestalam sie bac emocji (np zlosci) w moim i czyims wykonaniu. Jeszcze sobie z tym nie radze, ale lepiej niz kiedys. Wazne zeby pamietac jaki jest cel. A celem jest lepsze porozumienie, kontakt, wiez? Klotnie i przebaczenia. Moze to ta ciemniejsza lub raczej trudniejsza strona milosci chyba. Sa jeszcze inne drogi, otwarcie, poznawanie nieznanego, rozmowa, poznawanie lepszych przykladow. Sa tacy ludzie, ktorzy potrafia... nienienawidziec, choc moze kazdemu sie zdazylo, chodzi o to, zeby potrafic to przejsc. Cholera, czemu to wszystko nie jest latwiejsze. Moze wtedy byloby nudno? A moze bylby przedwczesny raj?