Komentarze: 0
Nie chcialam w to wierzyc. Moze kazdy sie oszukuje. Musze sie oszukiwac, zeby w cos wierzyc, taka slaba moja wiara. Musze. Inaczej trace wszystko z sekundy na sekunde moj swiat sie rozwala. I dzisiaj znowu poszlam calkiem, nienawidze siebie, ucieklam stad, znowu, zaczelam udawac, ze nic sie nie dzieje, ze wszystko ok. Do cholery, nie chce wiedziec. Nic nie chce wiedziec. Kazda chwila podobna do prawdy wzbudza we mnie odroch wymiotny. Niby cos jeszcze zostalo ze starych idealow, o czasem w ukryciu przed soba szukam, tak o niby przypadkiem. Ale nie wiem potem gdzie postawic stope. Stwarzam sobie swiat, w ktosym dobre yjscie jest prawie nie mozliwe, albo jedyne wyjscie jest tylko "prawie dobre", czyli nie takie piekne, nie takie szlachetne, amitne, wartosciowe, wszechmogace jakby sie chcialo. Znowu odjechalam, czuje ciezar. Wybor: albo cos sprawia, ze problemu nie ma, ale ciezar tej decyzji walnie mnie w glowe po jakims czasie i ockne sie , ze nic sie nie zmienia, albo to Ja wezme go w rece, cos z nim zrobie. Tyle, ze nie bedzie tak "odjechanie" jak we snach.