Tak czesto sie boje, ze gdy zajme sie organizacja i realizacja pomyslu to on zniknie. Ze wciagnie po drodze jakis wir pozornych problemow, ze nic sie nie uda bo nie wytrzymam, a poza tym, to co z pomyslu wychodzi to zawsze bedzie cos innego co wyobrazalam sobie ja, co wyobrazal sobie ktos. I jak tu zaprosic innych do wspolnej realizacji? Jesli ich nadzieje sa z reguly jeszcze inne? To tak jak z rewolucja.:) Wszyscy niby walcza o to samo, a potem jak juz wywalcza jakies zlamanie starych systemow czy barier wolnosci to sie okazuje, ze wszyscy chca czego innego. I czar pryska. To jest troche myslenie mojego ojca, ktory robi cos jesli ma cale zaplecze zapewnien. Czy to zle? Troche tak, bo jak sobie o nim pomysle, to czasem jakby go nie bylo. Jakby nie byl osoba, nie mial wlasnej mysli czy uczucia, zdania. Przeciez nie o to chodzi, zeby sie odrazu kocic i walczyc o wszystko, bo inaczej ma sie uszczerbek na honorze, ale zeby jakos miec te wlasne myslenie i wypowiadac je, potem sie zgadzac lub nie z kims, a nie zanim jeszcze cos sie stanie juz byc zgodnym, albo sie nie odzywac i potem miec pretensje do swiata. Wazny jest moze udzial i swiadomosc, ze nie wszystko mozna, ale jednak troche da sie zmienic cos w tym swiecie, w sobie, w ludziach, miedzy ludzmi, ze ma sie wplyw na wlasne zycie wiec tez na zycie ogolnie, w pewnym obszarze i tyle. Prawda to czy nie prawda?