Komentarze: 0
Jak zyc by byla milosc i wolnosc i prawda jednoczesnie?
Wiem dobrze, ze dlugo bylam uzalezniona od tego by zwracac na siebie uwage. To byla chyba forma milosci, w ktora wierzylam, ze moze mnie dotyczyc. Oczywiscie, nie bylo tak prosto. To musialo byc cos co jest ciagle, trwale, zarazem silne i glebokie a jednoczesnie oddalone (zeby uwzglednialo element "wolnosci" czy "niezaleznosci" pozornej). Musialo byc z wlasnej woli ludzi (czyli bez widocznych dowodow namanipulacje chyba) i musialo byc pozytywne. Jak mozna t zdobyc? Trzeba byc malym zdesperowanym akrobata. Mozna byc obiektem zazdrosci , trzeba sprawiac wrazenie kogos kto wie lub widzi to co innym jest potrzebne a akurat niedostepne. Czasem zaprzeczalam wszystkiemu bym tylko ja miala racje. Ta racja byla jakas forma gwarancji milosci innych chyba. I to wtedy slowo milosc dla mnie nie istnialo (jako cos co na prawde jest mozliwe). Zeby byc obiektem takiej platonicznej i niby wolnej milosci trzeba byc troche wszystkim i niczym, cma, ktora zostawia po sobie kuszacy ub prynajmniej zsklaniajacy do zainteresowania powiew czegos "fajnego" tajmniczego, niedostepnego (tylko czasem nikt nie wie o tym, ze niedostepnego rowniez dl tej cmy). To jest jak gonienie za krancem czegos czego poczatek ma sie przy boku, przed oczami. Tyle, ze sie nie widzi. Oglaszam, ze niby juz widze, a moze prwda jest, ze widzeic nie chce, bo juz nie jestem taka niezbedna, taka niedoscigniona, jestem mniejsza, moze sama? Jeszcze zdarza sie mi ratowac patosem czy teoriami z dorobionymi dowodami. To co ja daje musi byc na niebiansko wysokim poziomie, a staje sie powoli banalne. Widze jak staje sie karykatura samej iebie, tak jakbym siebie przerosla i zgubila droge prawdziwsza. Widze ja ale jest jakas biedna i zaniedbana, nie chce sie do niej przyznac. Znacznie lepiej wygladaja maski, wrazenia, ale one sa niezywe. CZasem sie oklauje, ze moze mnie nie stac na prawde, ze moze nie mam odwagi, lub sie boje, ze ma nademna wladze ktos inny. Najgorsze ze w tym dopracowywaniu masek mam odpowiedz na wszystko, zeby sie obronic. Mam tez odpowiedz na to, zeby nie kochac, zeby nie wierzyc w nic. Ale czuje naszczescie czasem, ze te obronne mury wcale nie usza byc podstawa do teo, zeby niewierzyc, nie kochac, bo ilosc pochodzi chyba nieco z innego swiata. Boze ja w takie bajki kiedys nie wierzylam. Bo w nic nie potrafilam wierzyc, bo chcialam zeby we mnie ktos uwierzyl. Lub chcialam uwierzyc jedynie w cos na prawde prawdziwego. Kiedy bylam jedynie na zewnatrz tego, potrafilam zauwazac zewnetrzne objawy. To tak jakby sie bylo nazewnatrz slow. Po drugiej stronie. Tak jak dziecko, ktore nierozumie znaczenia slow od strony tego, ktory do zycia ich potzrebuje. Moze jeszcze staram sie sprawic wrazenie, ze to ja tylko mam najprawdziwsza wersje milosci czy prwdy a chodzi jedynie o to w jak duzej ilosci jezykow potrafi sie ja opisac i z jak duzej ilosci symboli chce sie ja znalesc. Chyba na pewno? Prosze o odpowiedz?...